Czary i magia... - czy umiejętność spojrzenia poza widzialny świat ma wpływ na życie człowieka? Rozważ problem odwołując się do podanego fragmentu "Mistrza i Małgorzaty" M. Bułhakowa oraz wybranych tekstów kultury.
Wznosiły się setki rąk, widzowie
patrzyli poprzez papierki na oświetloną scenę i widzieli jak
najprawdziwsze, jak najautentyczniejsze znaki
wodne. Zapach także
nie pozostawiał
najmniejszych wątpliwości – był to
ów niezrównany, najmilszy
na świecie zapach
świeżo wydrukowanych banknotów. Cały teatr ogarnęła najpierw radość, a
potem – osłupienie. Zewsząd huczało
słowo “czerwonce”, “czerwonce”, dobiegały okrzyki “ach, ach!” i radosne
śmiechy.
Na twarzach
milicjantów zaczęło się
pomaleńku malować zdziwienie,
artyści zaś bezceremonialnie
wysuwali się zza kulis.
W ogóle narastało podniecenie i
nie wiadomo, czym by się, to wszystko mogło skończyć, gdyby nie Fagot, który
znienacka dmuchnął w powietrze i powstrzymał ową ulewę pieniędzy.
Dwaj młodzi ludzie zamieniwszy ze
sobą znaczące i rozbawione spojrzenia wstali ze swoich miejsc i udali się
prościuteńko do bufetu. W teatrze panował hałas, wszystkim widzom oczy błyszczały
z podniecenia.
Tak, tak, nie wiadomo, czym by
się to wszystko mogło skończyć, gdyby Bengalski nie znalazł w sobie dość siły i
nie ruszył do akcji. Starając się jak najlepiej zapanować nad sobą, zatarł z przyzwyczajenia
ręce i zaczął najdźwięczniejszym swoim głosem:
– Tak więc, obywatele, byliśmy
oto świadkami tak zwanej masowej hipnozy. Jest to ściśle naukowe doświadczenie,
które najlepiej dowodzi, że nie ma w magii żadnych cudów. Poprosimy teraz maestro
Wolanda, żeby zechciał
nam objaśnić to
doświadczenie. Obecnie, obywatele, zobaczycie, że te rzekome banknoty
znikną równie szybko, jak się zjawiły.
I zaczął klaskać, ale klaskał w
zupełnym osamotnieniu, jego uśmiech wyrażał pewność siebie, ale w oczach nie
miał tej pewności za grosz, patrzyły one raczej błagalnie.
Przedmowa Bengalskie go nie przypadła publiczności do
gustu. Zapadła zupełna cisza, którą przerwał kraciasty Fagot.
– A oto przypadek tak zwanego
łgarstwa – gromko oświadczył koźlim tenorem – te pieniądze są prawdziwe,
obywatele.
– Brawo! – wrzasnął krótko bas
kędyś z wyżyn.
– Nawiasem mówiąc, obrzydł mi ten
facet – tu Fagot wskazał Bengalskiego. – Pcha się ciągle tam, gdzie go nie
proszą, psuje cały seans kłamliwymi komentarzami! Co z nim zrobimy?
– Głowę mu urwać! – surowo powiedział ktoś na jaskółce.
– Hę, co pan radzi? – Fagot
natychmiast zareagował .na tę niegodziwą propozycję. – Urwać głowę? To jest myśl! Behemot! – zawołał kota. – Do roboty! Eins, zwei, drei!
I stała się rzecz niesłychana.
Czarny kot zjeżył się i miauknął rozdzierająco. Potem sprężył się i jak
pantera dał susa prosto na pierś Bengalskiego, a stamtąd przeskoczył mu
na głowę. Z pomrukiem wbił napuszone
łapy w wątłą fryzurę konferansjera, dziko zawył, przekręcił tę głowę raz,
przekręcił drugi i oderwał ją od pulchnego karku.
Dwa i
pół tysiąca ludzi
na widowni krzyknęło
jak jeden mąż.
Krew z rozdartych
tętnic chlusnęła fontannami, zalała
półkoszulek i frak.
Ciało bez głowy
bezsensownie poruszyło nogami i
usiadło na podłodze. Na sali rozległy się histeryczne krzyki kobiet. Kot podał
głowę Fagotowi, ten podniósł ją za włosy i ukazał publiczności, a głowa
krzyknęła rozpaczliwie na cały teatr:
– Lekarza!
– Będziesz jeszcze plótł smalone
duby? – groźnie zapytał płacząca głowę
Fagot.
– Już nie będę! – wychrypiała
głowa.
– Na litość
boską, przestańcie go męczyć! – nagle
przekrzykując hałas, dobiegł
z loży kobiecy głos i mag odwrócił się na ów głos.
– Więc jak, obywatele, darować mu
czy nie? – zwracając się do widowni
zapytał Fagot.
– Darować, darować! – rozległy się najpierw pojedyncze, przeważnie
kobiece głosy, które zlały się następnie w jeden chór z głosami mężczyzn.
–Co rozkażesz, messer? – zapytał Fagot tego, który był w masce.
– No cóż – odparł w zadumie tamten. – Ludzie są tylko ludźmi... Prawda, są
lekkomyślni... No, cóż... I miłosierdzie zapuka nie kiedy do ich serc... Ludzie
jak ludzie... – I rozkazał dobitnie: – Włóżcie głowę.
Kot starannie się przymierzywszy
nasadził głowę na kark – trafiła
precyzyjnie na właściwe miejsce, jakby się nigdzie nie oddalała. I, co najważniejsza,
na szyi nie było nawet blizny. Kot strzepnął łapami frak i gors Bengalskiego i
zniknęły z nich ślady krwi. Fagot podniósł siedzącego Bengalskiego, postawił go na nogi, wsunął mu
do kieszeni fraka plik czerwońców i ze słowami:
–
Zjeżdżaj stąd, bez ciebie będzie weselej! – przepędził go ze sceny.
M. Bułhakow "Mistrz i Małgorzta" (fragm.)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz