poniedziałek, 22 maja 2017

Temat czwarty

temat czwarty
Czary i magia... - czy umiejętność spojrzenia poza widzialny świat ma wpływ na życie człowieka? Rozważ problem odwołując się do podanego fragmentu "Mistrza i Małgorzaty" M. Bułhakowa oraz wybranych tekstów kultury.


Wznosiły się setki rąk, widzowie patrzyli poprzez papierki na oświetloną scenę i widzieli jak najprawdziwsze,  jak  najautentyczniejsze  znaki  wodne.  Zapach  także  nie  pozostawiał najmniejszych  wątpliwości – był  to  ów  niezrównany,  najmilszy  na  świecie  zapach  świeżo wydrukowanych banknotów. Cały teatr ogarnęła najpierw radość, a potem  – osłupienie. Zewsząd huczało słowo “czerwonce”, “czerwonce”, dobiegały okrzyki “ach, ach!” i radosne śmiechy.
Na  twarzach  milicjantów  zaczęło  się  pomaleńku  malować  zdziwienie,  artyści  zaś bezceremonialnie wysuwali się zza kulis.
W ogóle narastało podniecenie i nie wiadomo, czym by się, to wszystko mogło skończyć, gdyby nie Fagot, który znienacka dmuchnął w powietrze i powstrzymał ową ulewę pieniędzy.
Dwaj młodzi ludzie zamieniwszy ze sobą znaczące i rozbawione spojrzenia wstali ze swoich miejsc i udali się prościuteńko do bufetu. W teatrze panował hałas, wszystkim widzom oczy błyszczały z podniecenia.
Tak, tak, nie wiadomo, czym by się to wszystko mogło skończyć, gdyby Bengalski nie znalazł w sobie dość siły i nie ruszył do akcji. Starając się jak najlepiej zapanować nad sobą, zatarł z przyzwyczajenia ręce i zaczął najdźwięczniejszym swoim głosem:
– Tak więc, obywatele, byliśmy oto świadkami tak zwanej masowej hipnozy. Jest to ściśle naukowe doświadczenie, które najlepiej dowodzi, że nie ma w magii żadnych cudów. Poprosimy teraz  maestro  Wolanda,  żeby  zechciał  nam  objaśnić  to  doświadczenie.  Obecnie,  obywatele, zobaczycie, że te rzekome banknoty znikną równie szybko, jak się zjawiły.
I zaczął klaskać, ale klaskał w zupełnym osamotnieniu, jego uśmiech wyrażał pewność siebie, ale w oczach nie miał tej pewności za grosz, patrzyły one raczej błagalnie.
Przedmowa  Bengalskie go nie przypadła publiczności do gustu. Zapadła zupełna cisza, którą przerwał kraciasty Fagot.
– A oto przypadek tak zwanego łgarstwa – gromko oświadczył koźlim tenorem – te pieniądze są prawdziwe, obywatele.
– Brawo! – wrzasnął krótko bas kędyś z wyżyn.
– Nawiasem mówiąc, obrzydł mi ten facet – tu Fagot wskazał Bengalskiego. – Pcha się ciągle tam, gdzie go nie proszą, psuje cały seans kłamliwymi komentarzami! Co z nim zrobimy?
– Głowę mu urwać!  – surowo powiedział ktoś na jaskółce.
– Hę, co pan radzi? – Fagot natychmiast zareagował .na tę niegodziwą propozycję.  – Urwać głowę? To jest myśl! Behemot!  – zawołał kota. – Do roboty! Eins, zwei, drei!
I stała się rzecz niesłychana. Czarny kot zjeżył się i miauknął rozdzierająco. Potem sprężył się i  jak  pantera dał susa prosto na pierś Bengalskiego, a stamtąd przeskoczył mu na głowę.  Z pomrukiem wbił napuszone łapy w wątłą fryzurę konferansjera, dziko zawył, przekręcił tę głowę raz, przekręcił drugi i oderwał ją od pulchnego karku.
Dwa  i  pół  tysiąca  ludzi  na  widowni  krzyknęło  jak  jeden  mąż.  Krew  z  rozdartych  tętnic chlusnęła  fontannami,  zalała  półkoszulek  i  frak.  Ciało  bez  głowy  bezsensownie  poruszyło nogami i usiadło na podłodze. Na sali rozległy się histeryczne krzyki kobiet. Kot podał głowę Fagotowi, ten podniósł ją za włosy i ukazał publiczności, a głowa krzyknęła rozpaczliwie na cały teatr:
– Lekarza!
– Będziesz jeszcze plótł smalone duby?  – groźnie zapytał płacząca głowę Fagot.
– Już nie będę! – wychrypiała głowa.
– Na  litość  boską,  przestańcie  go  męczyć!  – nagle  przekrzykując  hałas,  dobiegł  z  loży  kobiecy głos i mag odwrócił się na ów głos.
– Więc jak, obywatele, darować mu czy nie?  – zwracając się do widowni zapytał Fagot.
– Darować, darować!  – rozległy się najpierw pojedyncze, przeważnie kobiece głosy, które zlały się następnie w jeden chór z głosami mężczyzn.
–Co rozkażesz, messer?  – zapytał Fagot tego, który był w masce.
– No cóż  – odparł w zadumie tamten.  – Ludzie są tylko ludźmi... Prawda, są lekkomyślni... No, cóż... I miłosierdzie zapuka nie kiedy do ich serc... Ludzie jak ludzie...  – I rozkazał dobitnie:  – Włóżcie głowę.
Kot starannie się przymierzywszy nasadził głowę na kark  – trafiła precyzyjnie na właściwe miejsce, jakby się nigdzie nie oddalała. I, co najważniejsza, na szyi nie było nawet blizny.  Kot  strzepnął łapami frak i gors Bengalskiego i zniknęły z nich ślady krwi. Fagot podniósł siedzącego  Bengalskiego, postawił go na nogi, wsunął mu do kieszeni fraka plik czerwońców i ze słowami:

– Zjeżdżaj stąd, bez ciebie będzie weselej!  – przepędził go ze sceny.
M. Bułhakow "Mistrz i Małgorzta" (fragm.)
Udostępnij ten wpis

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.